Po bardzo dłuuuuuugiej przerwie (częściowo wymuszonej przez okoliczności, a częściowo – przez różne własne, związane z innymi dziedzinami życia, decyzje), wróciłam, przynajmniej na chwilę, do szycia. I chyba ogólniej, życia;-) Hurra! Na dobry początek – coś miłego i trochę świątecznego – mięciutkie zajączki przytulanki.
Mój wybór wynikał z jednej strony z potrzeby uszycia czegoś niezobowiązującego, z drugiej, jak zawsze, z prawdziwej potrzeby. Spójrzcie proszę na kolekcję ulubionych maskotek mojego syna. Umieściłam na zdjęciu monetę, dla zobrazowania skali:
Słodkie, prawda? Śliczne i milusie… Jedno zwierzątko ładniejsze od drugiego…
„A gdzie jest ta mała owieczka?” – to pytanie, które, w środku nocy, nie raz spowodowało u mnie nagły skok ciśnienia. I szukaj wszędzie tego szkaradztwa! Naprawdę nie wiem, skąd takie, a nie inne upodobania, ponieważ Kubuś ma do wyboru ładniejsze misie i inne zabawki. A ta środkowa, malutka myszka, właściwie należy do kota.
Do uszycia konkurencji zainspirował mnie wykrój w jednym z ostatnich numerów Burdy. Oczywiście zajączki w magazynie wyglądały słodko, bynajmniej nie planowałam uszycia niczego szkaradnego. Wyszło, jak wyszło;-)
Nie miałam zalecanej w wykroju dresówki, więc moje maskotki uszyłam z z posiadanych zapasów bardzo miękkiego, lejącego dżerseju. Zaletą tego rozwiązania jest to, że zajączki są bardzo mięciutkie i przytulaśne, wad niestety jest trochę więcej. Po pierwsze, zajączki mają miejscami lekki cellulit – tak cienka dzianina nie pokrywa idealnie nierówności wypełnienia. Po drugie, części, z których uszyłam głowę, musiałam wzmocnić flizeliną, inaczej uszy nie utrzymałyby się na miejscu, poza tym ciężko byłoby wyhaftować oczy i nos. No i w końcu, właśnie, uszy – też są mięciusie, mimo wzmocnienia flizeliną, i nie sterczą jak na zdjęciu w gazecie.
W mojej ocenie, trochę słabą stroną samego wykroju jest sposób mocowania głowy zająca do reszty tułowia – łączenie wygląda tak, że bez wstążeczki wokół szyi ani rusz, jest integralnym elementem maskotki. Przyszyłam ją do zająca, żeby nikogo nie korciła zabawa w odwiązywanie, ale już widzę, że końcówki wstążeczki zaczynają się strzępić, więc chyba nie jest to rozwiązanie idealne.
Najważniejsze jednak, że zajączek, który czasem jest Zajączkiem, a czasem Króliczkiem, przypadł do gustu Kubusiowi! Owieczka jeszcze nie poszła całkiem w zapomnienie, ale mam nadzieję, że z czasem będzie można się jej ukradkiem pozbyć. Wystarczy, że raz została cudem ocalona przed wyrzuceniem, drugi raz już się jej nie upiecze.
Oczywiście nie spodziewam się, że miłość do zajączka będzie trwała wiecznie. Początek jednak jest obiecujący, a mnie spodobało się szycie zabawek. Co do drugiego zajączka – bynajmniej nie uszyłam go na zapas. Podzielimy się z nim z pewną małą dziewczynką, chociaż nie jestem pewna, czy też lubi takie małe szkaradztwa;-)
Jeśli przyszło Wam już do głowy, że muszę mieć kota na punkcie…
27 czerwca 2018No tak, za oknem już zima, sypie śnieg, a ja tu wyskakuję z takim tematem…
30 listopada 2017
Skomentuj