Od czego by tu zacząć? Od tego, że sweterek? Dawno nie było na blogu sweterków i w ogóle dzianiny… Czy może raczej od szydełka? Tak, wbrew pozorom, naprawdę potrafię posługiwać się szydełkiem! To znaczy potrafiłam, zanim zapomniałam, a potem musiałam sobie przypomnieć i teraz już znowu potrafię. A może raczej powinnam zacząć od przedstawienia nowego członka rodziny? W końcu to za jego sprawą przez ostatnie 3 miesiące powstawał tytułowy sweterek, na widok którego moja siostra wykrzyknęła: „wow, jaki fajny, chyba z tydzień go robiłaś!”
Wymęczony. Kosztem połamanych igieł, resztkami sił i cierpliwości. Koszyczek na pieluszki, który pochłonął tyle mojego czasu i energii, że sądziłam, że po skończeniu nie będę mogła na niego patrzeć! Na szczęście wyszedł na tyle udany, że wybaczyłam mu nawet pokłute od ręcznego szycia palce. Ale nie wiem, z czego cieszę się bardziej – z efektu końcowego, czy też z faktu, że w ogóle udało mi się go skończyć:-)
Organizer do powieszenia na łóżeczku był rzeczą, o której myślałam, że naprawdę by mi się przydała, jeszcze zanim łóżeczko się pojawiło. Akcesoria niezbędne przy okazji nocnych pobudek – a to trzeba przewinąć, a to coś wytrzeć, a to zmienić podkład na prześcieradło, a to przebrać niestety – walały się po podłodze albo, co gorsza, zalegały gdzieś w czeluściach szafy. Od kiedy stanęło łóżeczko, w końcu miałam na czym taki organizer powiesić…
Po baaardzo dłuuugiej przerwie odświeżyłam w końcu swoją przyjaźń z maszyną! Nie żebym o niej w międzyczasie zapomniała, o nie. Ale w ciągu ostatnich kilku miesięcy mogłam tylko patrzeć w jej kierunku z ustęsknieniem. I planować co uszyję, kiedy w końcu znowu nastanie czas szycia. Czy ten czas już rzeczywiście nastał? No cóż, jest to głównie wieczorowo-nocne szycie, przerywane bardzo częstymi wizytami u budzącego się Maleństwa, ale zawsze coś… Co wieczór po kawałeczku i… Po miesiącu może coś z tych kawałeczków będzie… Na przykład narzuta na łóżeczko:)
„Takie małe to się szybko robi” – powiedziałam ponad miesiąc temu, kiedy zaczynałam tę robótkę z myślą, że w ciągu dwóch tygodni będzie skończona. Potrwało to jednak dwa razy dłużej niż zaplanowane, do czego w dużej mierze przyczynił się wymagający wiele mozołu podwójny ścieg ryżowy, którym w większości wydziergany jest sweterek.
Znowu ta sama, nudna flanela?? Tak!:) I jeszcze mi jej sporo zostało… Tym razem wykorzystałam ją do obszycia dwóch ręczników oraz uszycia kompletu myjek.
Po co w ogóle zajmuję się ręcznikami? Żeby były do kompletu;) I dlatego, że nie podobają mi się typowo dziecięce ręczniki z myszkami, chomikami, tudzież innymi gryzoniami ze sklepu, ot co.
Wciąż w temacie wyprawki i kraciastej flaneli – oto kolejne elementy mojej kolekcji: kocyk oraz rożek. Nie, jeszcze nie mam dość tego materiału i to jeszcze nie koniec!;)
Kocyk, o wymiarach 75 x 100 cm, uszyłam z dwóch warstw materiału, bez żadnej ociepliny, jest zatem dość lekki. Zewnętrzną warstwę skroiłam z flaneli w kratę – po skosie i i w większym rozmiarze niż warstwę wewnętrzną skrojoną z waniliowej flaneli. Szycie miało być łatwe, szybkie i przyjemne…
Kontynuując kompletowanie wyprawki dla maleństwa, podjęłam się zadania uszycia własnej kolekcji kocyko-otulaczy, które trafiałyby w mój gust. Osobiście niespecjalnie przepadam za landrynkowymi kolorami, wzorami w sówki i tkaniną „minky”. Prędzej odzieję dziecko w biele, szarości, granaty i otulę flanelą, niż zawinę w kolorowy poliester. Tak, biedne będzie…;)
Wakacje, wakacje i po wakacjach… A czas leci i pora szykować WYPRAWKĘ. Nie, nie do szkoły tylko do szpitala i tak dalej. Kocyki, beciki, otulacze, ubranka, pieluchy – gdyby zgromadzić to wszystko w jednym miejscu, to okazuje się, że taki mały ludzik wymaga całej fury różnego rodzaju tekstyliów. Zaczynam więc gromadzić. Na początek – pierwsze posłanie.