Od czego by tu zacząć? Od tego, że sweterek? Dawno nie było na blogu sweterków i w ogóle dzianiny… Czy może raczej od szydełka? Tak, wbrew pozorom, naprawdę potrafię posługiwać się szydełkiem! To znaczy potrafiłam, zanim zapomniałam, a potem musiałam sobie przypomnieć i teraz już znowu potrafię. A może raczej powinnam zacząć od przedstawienia nowego członka rodziny? W końcu to za jego sprawą przez ostatnie 3 miesiące powstawał tytułowy sweterek, na widok którego moja siostra wykrzyknęła: „wow, jaki fajny, chyba z tydzień go robiłaś!”
Jeśli przyszło Wam już do głowy, że muszę mieć kota na punkcie kotów, skoro tak długo katuję moje zapasy tkaniny w kotki, to znaczy, że nie znacie mojej bratanicy, która bez kota (a najlepiej kilku kotów) pod pachą, nie wyjdzie z domu. Ostatnio obchodziliśmy jej czwarte urodziny, a motywem przewodnim przyjęcia były… kotki:-) Ha! W to mi graj! I tak znalazłam kolejny pretekst, żeby móc jeszcze przez chwilę pobawić się tym motywem.
Po bardzo dłuuuuuugiej przerwie (częściowo wymuszonej przez okoliczności, a częściowo – przez różne własne, związane z innymi dziedzinami życia, decyzje), wróciłam, przynajmniej na chwilę, do szycia. I chyba ogólniej, życia;-) Hurra! Na dobry początek – coś miłego i trochę świątecznego – mięciutkie zajączki przytulanki.
No tak, za oknem już zima, sypie śnieg, a ja tu wyskakuję z takim tematem… Dobrze, że chociaż w kalendarzu (choćby tylko ten jeden dzień) jeszcze jesień i listopad;-) Na usprawiedliwienie, od razu i na zapas, publicznie się wytłumaczę, że komplecik uszyłam już nieco wcześniej, a na dzisiejszy spacer założyliśmy już coś cieplejszego:-)
Najbardziej odpowiedni deseń na piżamkę dla małego śpioszka? Owieczki, oczywiście. Nie wyobrażam sobie inaczej, przecież nie ma chyba nic słodszego! Gwiazdki na piżamce – okej, też pasują, ale owieczki biją je na głowę. Gdyby jeszcze tylko miały czarodziejską moc sprawienia, że odziany w nie brzdąc szybko zaśnie i będzie tak słodko, nieprzerwania spał do rana… Bez pobudek przed północą, o północy, po północy, o 4 nad ranem i kiedy ledwie świta. Ech…
Nasz mały bobas już nie jest takim małym bobasem. Z dnia na dzień, (zupełnie niespodziewanie), przeistoczył się w… dużego bobasa. No dobrze, nie w dużego bobasa, a w małego chłopczyka, który przestał mieścić się w swoich niemowlęcych piżamkach (tak zwanych pajacykach). Pewnego wieczoru, ze zgrozą, odkryłam, że jedynym sposobem, aby nie-bobas zmieścił się w swojej piżamce, było odcięcie jej „stóp”. Szybka akcja z nożyczkami krawieckimi uratowała wieczór i doraźnie rozwiązała problem braku piżamy. Trzeba było jednak myśleć perpektywicznie: kupić nową piżamę? Czy może lepiej uszyć nową piżamę? Zwyciężyła druga opcja:) Tym sposobem, w końcu, po wielu miesiącach posuchy, udało mi się w końcu uszyć kawałek odzieży. Jeszcze nie dla siebie, ale dobre i to, na początek.
Organizer do powieszenia na łóżeczku był rzeczą, o której myślałam, że naprawdę by mi się przydała, jeszcze zanim łóżeczko się pojawiło. Akcesoria niezbędne przy okazji nocnych pobudek – a to trzeba przewinąć, a to coś wytrzeć, a to zmienić podkład na prześcieradło, a to przebrać niestety – walały się po podłodze albo, co gorsza, zalegały gdzieś w czeluściach szafy. Od kiedy stanęło łóżeczko, w końcu miałam na czym taki organizer powiesić…
Po baaardzo dłuuugiej przerwie odświeżyłam w końcu swoją przyjaźń z maszyną! Nie żebym o niej w międzyczasie zapomniała, o nie. Ale w ciągu ostatnich kilku miesięcy mogłam tylko patrzeć w jej kierunku z ustęsknieniem. I planować co uszyję, kiedy w końcu znowu nastanie czas szycia. Czy ten czas już rzeczywiście nastał? No cóż, jest to głównie wieczorowo-nocne szycie, przerywane bardzo częstymi wizytami u budzącego się Maleństwa, ale zawsze coś… Co wieczór po kawałeczku i… Po miesiącu może coś z tych kawałeczków będzie… Na przykład narzuta na łóżeczko:)