Od czego by tu zacząć? Od tego, że sweterek? Dawno nie było na blogu sweterków i w ogóle dzianiny… Czy może raczej od szydełka? Tak, wbrew pozorom, naprawdę potrafię posługiwać się szydełkiem! To znaczy potrafiłam, zanim zapomniałam, a potem musiałam sobie przypomnieć i teraz już znowu potrafię. A może raczej powinnam zacząć od przedstawienia nowego członka rodziny? W końcu to za jego sprawą przez ostatnie 3 miesiące powstawał tytułowy sweterek, na widok którego moja siostra wykrzyknęła: „wow, jaki fajny, chyba z tydzień go robiłaś!”
No cóż, niestety trwało to naprawdę dobre 3 miesiące a i tak czułam się pod presją czasu i bardzo się spieszyłam, bo wybrałam rozmiar 3 – 6 miesięcy i nie chciałam, żeby synek z niego wyrósł, zanim w ogóle zdąży przymierzyć… I tak, kiedy przypominam sobie, jak wyglądały nasze pierwsze tygodnie, jestem pełna podziwu dla siebie, że zdążyłam i, że w ogóle udało mi się stworzyć COKOLWIEK. Przy tym jestem bardzo zadowolona z efektu końcowego, uważam, że sweterek jest przesłodki i, ogólnie, całkiem udany.
Przy okazji muszę odnotować, że wygląda na to, że mam słabość do błękitnych sweterków dla małych dzieci. To już czwarty model, jaki wyprodukowałam. Za to pierwszy na szydełku – dla odmiany. Jak już wspomniałam, musiałam przypomnieć sobie to i owo w temacie szydełkowania, bo jednak, po bardzo długiej przerwie, co nieco mi się pozapominało.
Bardzo pomocny w odświeżeniu zapomnianej techniki był dla mnie kurs Craftsy „Crochet: Beyond Rectangles„, na podstawie którego wydziergałam sweterek. Wykorzystałam włóczkę Dropsa – Cotton Merino, będącą mieszanką wełny i bawełny w kolorach błękitu i beżu oraz guziki z kokosa. Ponieważ moja próbka ściegu różniła się nieco od zalecanej, musiałam dostosować ilość rzędów robótki w stosunku do oryginalnego wzoru tak, aby osiągnąć zalecane wymiary. Trochę zaskoczyło mnie to, że sweterek okazał się na 3-miesięczne dziecko w sam raz. Oczywiście cieszę się, że dobrze leży itd., ale mam nadzieję, że tak będzie również za miesiąc i dwa…
Muszę się też przyznać, że, pomimo ogólnego zadowolenia z efektu swojej pracy, zdarzyło mi się też małe niedociągnięcie. Ozdobny brzeg zapięcia sweterka niestety zrobiłam za gęsto (ale zgodnie z wzorem) i, w efekcie, zapięcie faluje. Mogłabym to spruć i zrobić jeszcze raz, gdyby miało być perfekcyjnie. Ale czy wyczerpana i zaharowana matka potrzebuje do szczęścia perfekcji? Oczywiście, że nie. Za trzy miesiące ten sweterek i tak będzie za mały. A brzdąc nawet w takim wygląda przesłodko.
Poza tym, teraz, kiedy przypomniałam sobie, jak fajnie robi się na szydełku, mam już w głowie kilka innych pomysłów, które chciałabym zdążyć zrealizować, zanim bobas za bardzo wyrośnie. Bo rośnie jak na drożdżach, tylko spać nie chce, więc czasu „wolnego” jak na lekarstwo. A bocian obiecywał, że dzieci są różne i że tym razem będzie inaczej…
Natomiast maszyna do szycia, niestety, będzie musiała jeszcze chwilę poodpoczywać w szafie… Szycie to jednak większe przedsięwzięcie, wymagające też więcej uwagi i skupienia, na które obecnie ciężko mi wykrzesać energię. Dzierganie za to, to (w większości) czysty relaks;-)
Skomentuj