Kontynuując kompletowanie wyprawki dla maleństwa, podjęłam się zadania uszycia własnej kolekcji kocyko-otulaczy, które trafiałyby w mój gust. Osobiście niespecjalnie przepadam za landrynkowymi kolorami, wzorami w sówki i tkaniną „minky”. Prędzej odzieję dziecko w biele, szarości, granaty i otulę flanelą, niż zawinę w kolorowy poliester. Tak, biedne będzie…;)
Wakacje, wakacje i po wakacjach… A czas leci i pora szykować WYPRAWKĘ. Nie, nie do szkoły tylko do szpitala i tak dalej. Kocyki, beciki, otulacze, ubranka, pieluchy – gdyby zgromadzić to wszystko w jednym miejscu, to okazuje się, że taki mały ludzik wymaga całej fury różnego rodzaju tekstyliów. Zaczynam więc gromadzić. Na początek – pierwsze posłanie.
Tę sukienkę uszyłam w zeszłym tygodniu, jeszcze przed wyjazdem nad morze. Miałam nadzieję, że wpis zacznę od zaprezentowania, jak w niej wyglądam na tle prawdziwych, morskich fal. Nic jednak z tego, pogoda nad Bałtykiem nie sprzyja sukienkom, a ja od prawie tygodnia chadzam w spodniach i kurtce przeciwdeszczowej… Upały prędko nie wrócą, dlatego na początek zdjęcia sprzed wyjazdu, na manekinie.
Sukienkę uszyłam na podstawie wykroju z Burdy 8/2005, w którym kilka stron zostało poświęconych modelom ciążowym.
Oto moja kolejna (no dobrze, druga…) wariacja na temat kimonowej koszulki, tym razem w paseczki. Bluzka jest oczywiście wybitnie ciążowa – odkryłam, że na pewnym etapie ubrania, które nie są specjalnie przystosowane do większego brzucha, po prostu źle się układają – a to coś się opina, a to odstaje, a to jest za krótko. Tym razem poszłam jeszcze dalej z modyfikacją wykroju i zgodnie z zapowiedzią, dodałam zaszewki piersiowe.
Tym razem uszyłam sukienkę z sukienki. Tak jest, USZYŁAM ją od nowa, a NIE przerobiłam. Co prawda oryginalny fason został zachowany, ale sukienka wymagała tak gruntownych zmian, że zapewne łatwiej byłoby uszyć ją od zera, z całego kawałka materiału, a nie kombinować i sztukować z tych kawałeczków, które otrzymałam po jej rozpruciu. Ale po kolei…
Nie przepadam za takimi smutnymi sukienkami w lecie, ale akurat czegoś w tym stylu potrzebowałam, więc uszyłam. Raczej nie będę w niej biegać po mieście, choć może jeszcze się przyda coś bardziej eleganckiego w ciągu najbliższych kilku miesięcy. Chyba, że przerobię ją na bluzkę, i tak już w czasie swojego krótkiego życia sukienka doświadczyła dobrych kilku przeróbek…
Ponieważ „normalne”, kiedyś nawet luźne, ubrania przestają na mnie wchodzić, muszę zmienić podejście i naprawdę zacząć szyć rzeczy stricte ciążowe. Nie takie pół na pół – że przydadzą się i później, ale takie na teraz i na za 2 – 3 miesiące, kiedy mój brzuch jeszcze bardziej eksploduje (jeśli to w ogóle możliwe)…
W tym duchu uszyłam bluzkę ciążową – taką, która i pod koniec ciąży nie powinna na mnie pęknąć.
Jako że moje hobby to nie tylko szycie, ale również dzierganie, wypadałoby zaprezentować jakiś efekt tego dziergania. Oto on. Wykończony zaledwie kilka dni temu sweterek, który powstawał z długimi przerwami od… hm… wiosny zeszłego roku…:) Właściwie samo dzierganie zakończyłam już kilka tygodni wcześniej, jednak po zdjęciu robótki z drutów zostało dobre kilkadziesiąt nitek do wrobienia (nie mam pojęcia, skąd się tam wzięły) i 2 ogromne dziury w pachach do załatania, co wcale nie było zabawne.