Jakiś czas temu (a może już całkiem dawno), wspominałam na blogu, że moje sumienie dręczy pewna popruta poduszka, leżąca na kanapie. W uszytej przeze mnie, dobre kilka lat wcześniej, poszewce zepsuł się (bardzo nieudolnie wówczas wszyty) zamek błyskawiczny. Poszewki nie dało się zapiąć i wymagała albo naprawy, tj. wszycia nowego zamka, albo wymiany na nową. Materiał, z którego ją uszyłam, gryzł mnie już tak bardzo w oczy (podobnie, jak trzech pozostałych, jeszcze całych), że czekałam tylko na odpowiedni moment, żeby w końcu móc go zedrzeć i wyrzucić do kosza.
Szycie, i chyba ogólnie, rękodzieło, to takie hobby, które, przynajmniej w moim przypadku, powoduje gromadzenie rosnących zapasów materiałów, akcesoriów, dodatków i przeróżnych, mniej lub bardziej przydatnych, „przydasiów”. Różnego rodzaju: nożyczki, linijki, miarki i krzywiki, kredy, kredki, mydełka, radełka, igły, szpilki, nici, guziki, haftki. Pokłady: suwaków, gumek, koronek, koralików, ociepliny, flizeliny. Druty i szydełka. Książki, wykroje, magazyny krawieckie. Papier do wykrojów i kalka… Maszyna do szycia! Zapasy włóczek i materiałów… Głowa boli od samego wymieniania, a gdzie i jak to wszystko trzymać?
Najbardziej odpowiedni deseń na piżamkę dla małego śpioszka? Owieczki, oczywiście. Nie wyobrażam sobie inaczej, przecież nie ma chyba nic słodszego! Gwiazdki na piżamce – okej, też pasują, ale owieczki biją je na głowę. Gdyby jeszcze tylko miały czarodziejską moc sprawienia, że odziany w nie brzdąc szybko zaśnie i będzie tak słodko, nieprzerwania spał do rana… Bez pobudek przed północą, o północy, po północy, o 4 nad ranem i kiedy ledwie świta. Ech…
Nasz mały bobas już nie jest takim małym bobasem. Z dnia na dzień, (zupełnie niespodziewanie), przeistoczył się w… dużego bobasa. No dobrze, nie w dużego bobasa, a w małego chłopczyka, który przestał mieścić się w swoich niemowlęcych piżamkach (tak zwanych pajacykach). Pewnego wieczoru, ze zgrozą, odkryłam, że jedynym sposobem, aby nie-bobas zmieścił się w swojej piżamce, było odcięcie jej „stóp”. Szybka akcja z nożyczkami krawieckimi uratowała wieczór i doraźnie rozwiązała problem braku piżamy. Trzeba było jednak myśleć perpektywicznie: kupić nową piżamę? Czy może lepiej uszyć nową piżamę? Zwyciężyła druga opcja:) Tym sposobem, w końcu, po wielu miesiącach posuchy, udało mi się w końcu uszyć kawałek odzieży. Jeszcze nie dla siebie, ale dobre i to, na początek.
Oto kolejny projekt, który długo czekał na swoją kolej. Stojące w przedpokoju wiklinowe koszyki, w których przechowuję czapki, szaliki, rękawiczki i tym podobne akcesoria, od dawna prosiły się o podszewkę – co i rusz jakiś wystający wiklinowy patyczek wplątywał się w czapkę albo zaciągał nitki w apaszce. Ciach prach i powstała wyściółka, która zabezpiecza delikatną zawartość koszyków przed drapieżną wikliną;-)
Wreszcie coś (relatywnie) prostego – uszyłam poduszkę na ławę do przedpokoju. Ten projekt bardzo, bardzo długo, latami całymi, czekał na swoją realizację, na szczęście samo szycie trwało nieco krócej;-) Ława w przedpokoju, już od momentu jej zakupu, który miał miejsce daaaawno temu, prosiła się o takie siedzisko. Goła wyglądała po prostu źle, żeby więc ją jakoś ubrać… przykryłam ją kawałkiem materiału, z myślą, że w wolnej chwili uszyję z niego poduchę. I tak sobie ten kawałek materiału leżał, strzępiąc się i ślizgając po powierzchni szafki, cierpliwie czekając na swoją chwilę.