Kiedyś, dawno temu, zanim zostałam mamą, miałam tak dużo wolnego czasu, że, chyba z nudów, lubiłam usiąść przy maszynie i poszyć sobie. Nie mam na myśli poszewki na poduszkę czy kosmetyczki, tylko sztukę odzieży, która miała na mnie dobrze leżeć i wyglądać. Dopasowywanie wykrojów do mojej figury zawsze było dla mnie najtrudniejsze i najbardziej pracochłonne. Dlatego, w momencie nagłej i całkowitej utraty „wolnego czasu” i w sytuacji ciągłych zmian mojej wagi i sylwetki, poddałam się. Uświadomiłam sobie ostatnio jednak, że, w najbliższym czasie, wcale nie zanosi się w tych kwestiach na poprawę (a wręcz przeciwnie), i, jeśli tak dalej pójdzie, do końca życia będę szyć kosmetyczki albo poduszki.
Nie do końca mnie ta wizja rozbawiła. Co prawda nie jestem jeszcze gotowa ponownie „na poważnie” podjąć się szycia odzieży dla siebie, ale uznałam, że gdyby to było coś małego, niezobowiązującego i, przy tym, przyjemnego, to może dałabym radę…
Tak, naprawdę założyłam, że szycie bielizny będzie „niezobowiązujące”;-) Moje dotychczasowe doświadczenia w tej dziedzinie sprowadzały się do uszycia na miarę, według własnej konstrukcji, kilku par majtek, z których byłam bardzo zadowolona. Pomyślałam sobie, że mogłabym wrócić do tego tematu i trochę bardziej go zgłębić. Żeby przyspieszyć naukę, zdecydowałam się na weekendowy kurs projektowania i szycia bielizny prowadzony przez Joannę Misztelę w Splocie Artystycznym w Warszawie.
Program kursu obejmował zaprojektowanie, metodą modelowania przestrzennego, a następnie uszycie biustonoszy: miękkiego, tzw. braletki oraz usztywnianego fiszbiną. Wszystkie materiały dostępne były na miejscu. Z przyczyn organizacyjnych, szyłyśmy bieliznę w kolorze czarnym.
Pierwszy dzień kursu przeznaczony był na wykład, poznawanie technik i materiałów wykorzystywanych do szycia bielizny. Tego samego dnia przewidziane było zaprojektowanie oraz uszycie braletki. Jednej z uczestniczek kursu nawet się to udało, niestety moja drobiazgowość i tempo pracy nie pozwoliły mi na wyrobienie się w przewidzianym czasie i swój biustonosz skończyłam dopiero w połowie następnego dnia…
Podobno jego uszycie, wraz z opracowaniem wykroju, powinno trwać cztery godziny, jeśli dobrze zrozumiałam i zapamiętałam:-) Tyle też czasu zostało mi z drugiego dnia kursu, po skończeniu braletki. Cztery godziny to piękny, ambitny i bardzo motywujący cel, nie łudziłam się jednak, że choćby uda mi się do niego zbliżyć. W ramach zajęć udało mi się uszyć może jedną trzecią biustonosza. Do domu wyruszyłam uzbrojona w materiały potrzebne do jego wykończenia oraz instrukcje Joasi, które, kiedy ich słuchałam, wydawały się zupełnie oczywiste i logiczne. Ha…! Kiedy w końcu miałam czas, żeby usiąść do maszyny, odkryłam, że wszystkie wyparowały już z mojej głowy. Swój biustonosz wykańczałam jeszcze kilka wieczorów, głowiąc się, co, w jakiej kolejności i do czego przyszyć…
Jestem zadowolona z obydwu staników, chociaż daleko im do ideału. To w końcu PROTOTYPY, nie spodziewałam się, że będą idealne! Zresztą, teraz i tak nie mogę ich nosić. Od czasu ich uszycia znowu zmieniły mi się wymiary, a do tego zaczęłam używać wyłącznie biustonoszy z odpinanymi miseczkami, dla matek karmiących.
A to dlatego, że w międzyczasie doczekałam się kolejnego potomka:
Słodki, prawda? Mam nadzieję, że pozwoli matce od czasu do czasu poszyć.
Skomentuj