Od czego by tu zacząć? Od tego, że sweterek? Dawno nie było na blogu sweterków i w ogóle dzianiny… Czy może raczej od szydełka? Tak, wbrew pozorom, naprawdę potrafię posługiwać się szydełkiem! To znaczy potrafiłam, zanim zapomniałam, a potem musiałam sobie przypomnieć i teraz już znowu potrafię. A może raczej powinnam zacząć od przedstawienia nowego członka rodziny? W końcu to za jego sprawą przez ostatnie 3 miesiące powstawał tytułowy sweterek, na widok którego moja siostra wykrzyknęła: „wow, jaki fajny, chyba z tydzień go robiłaś!”
Kiedyś, dawno temu, zanim zostałam mamą, miałam tak dużo wolnego czasu, że, chyba z nudów, lubiłam usiąść przy maszynie i poszyć sobie. Nie mam na myśli poszewki na poduszkę czy kosmetyczki, tylko sztukę odzieży, która miała na mnie dobrze leżeć i wyglądać. Dopasowywanie wykrojów do mojej figury zawsze było dla mnie najtrudniejsze i najbardziej pracochłonne. Dlatego, w momencie nagłej i całkowitej utraty „wolnego czasu” i w sytuacji ciągłych zmian mojej wagi i sylwetki, poddałam się. Uświadomiłam sobie ostatnio jednak, że, w najbliższym czasie, wcale nie zanosi się w tych kwestiach na poprawę (a wręcz przeciwnie), i, jeśli tak dalej pójdzie, do końca życia będę szyć kosmetyczki albo poduszki.
Jeśli przyszło Wam już do głowy, że muszę mieć kota na punkcie kotów, skoro tak długo katuję moje zapasy tkaniny w kotki, to znaczy, że nie znacie mojej bratanicy, która bez kota (a najlepiej kilku kotów) pod pachą, nie wyjdzie z domu. Ostatnio obchodziliśmy jej czwarte urodziny, a motywem przewodnim przyjęcia były… kotki:-) Ha! W to mi graj! I tak znalazłam kolejny pretekst, żeby móc jeszcze przez chwilę pobawić się tym motywem.
Tak, znowu… No wiem, że już pisałam o uwieńczaniu i takich tam, ale tak jakoś wyszło, że „uszyła mi się” kolejna kosmetyczka w kotki. Wpadł mi w oko bardzo ciekawy wykrój na model kuferka i po prostu musiałam go wypróbować.
Koniec z łatwizną. Na uwieńczenie moich zmagań z tematem kosmetyczek i motywem kotków potrzebowałam ambitnego projektu. Bardzo fajnie jest uszyć coś w dwa wieczory, ale, z jakiegoś powodu, odczuwam większą przyjemność z efektu mojej pracy, kiedy trochę bardziej się wysilę i namęczę. A mówiąc bardziej wprost, trochę znudziło mnie już szycie łatwe i szybkie i zapragnęłam wystawić na próbę swoje doświadczenie i umiejętności krawieckie.
Zgodnie z zapowiedzią, będzie znowu o kotach. Och, to znaczy o kosmetyczkach, oczywiście. W kotki… Ta tkanina wciąż nie daje mi spokoju, a skoro już zaczęłam szycie kosmetyczek i tak dobrze mi idzie, to chwilę jeszcze popracuję nad tym tematem. I ponapawam się przyjemnością szycia szybkiego i miłego, bez przymiarek, poprawek i prucia (no, prawie).
Zwykle, kiedy przystępuję do szycia, robię to w celu zaspokojenia jakiejś konkretnej, namacalnej potrzeby. Jednak do uszycia kosmetyczek, które dzisiaj prezentuję, skłoniły mnie przesłanki mniej naglące. Po pierwsze, potrzeba wykorzystania tego przepięknego (!!!) materiału, który i tak spędził zbyt wiele czasu w mojej szafie. Po drugie, chęć poszerzenia umiejętności (jakoś do tej pory nie dane mi było uszyć kosmetyczki). I w końcu, po trzecie (i ponownie) – potrzeba uszycia czegoś łatwego, miłego i przyjemnego.
Po bardzo dłuuuuuugiej przerwie (częściowo wymuszonej przez okoliczności, a częściowo – przez różne własne, związane z innymi dziedzinami życia, decyzje), wróciłam, przynajmniej na chwilę, do szycia. I chyba ogólniej, życia;-) Hurra! Na dobry początek – coś miłego i trochę świątecznego – mięciutkie zajączki przytulanki.
No tak, za oknem już zima, sypie śnieg, a ja tu wyskakuję z takim tematem… Dobrze, że chociaż w kalendarzu (choćby tylko ten jeden dzień) jeszcze jesień i listopad;-) Na usprawiedliwienie, od razu i na zapas, publicznie się wytłumaczę, że komplecik uszyłam już nieco wcześniej, a na dzisiejszy spacer założyliśmy już coś cieplejszego:-)